Świętowanie

Świętuję. W kominku ogień. Pali się wigilijne sianko i adwentowy wieniec. Już niepotrzebne. Dopiero za rok znów będziemy biegać w szalonym tempie migających gwiazdek z handlowych centrów. Uporczywe, nerwowe poszukiwania karpia, opłatka, śledzi i kapusty mamy w tym roku zaliczone – lepiej lub gorzej. Wigilijne łakomstwo, wymiana prezentów, które się wcześniej zamówiło u Świętego Mikołaja, ból żołądka, nieudolnie śpiewane kolędy, niepamiętane przecież przez rok cały słowa i melodie ginące gdzieś w błyszczących gałązkach choinki… Smutek maskowany uśmiechem i dobrymi życzeniami. W gwarze rodzinnych rozmów, stukania talerzy, brzęku sztućców nasze polskie świętowanie Bożego Narodzenia.

Gdy już wszystko zostało podane, podgrzane, posprzątane, goście zaopiekowani, prezenty rozdane, wizyty odbyte, dzieci przytulone i utulone – mogłam zapłakać nad Matką i Dzieciątkiem. Mogłam współodczuwać ze wszystkimi kobietami-Polkami to zmęczenie, rozgoryczenie, że znowu nie było magii w świętach, że to tak szybko, że ciągle i ciągle brak czasu dla siebie, nawet gdy jest Boże Narodzenie. Święta to przecież kolejne obowiązki i zadania dla kobiety, która dźwiga dom. Tak bardzo chcemy stworzyć dzieciom magiczną atmosferę rodem z amerykańskich filmów „christmas”, uszczęśliwić, ukochać jak najmocniej, nauczyć pięknych tradycji i zwyczajów, że giniemy w tych nierealnych wyobrażeniach. Kawałek po kawałku oddajemy siebie w imię zadowolenia wszystkich dookoła. Bo jesteśmy przekonane, że tak trzeba, że taka nasza rola, że po to właściwie jesteśmy.

Minęły święta. Śnieg przysypał ścieżki, którymi codziennie wędruję z psem. Świat przycichł. Niewypowiedziany żal i smutek otuliły mój udręczony umysł. Ciało odmówiło wreszcie posłuszeństwa. Dopiero teraz je widzę i czuję, jak jest wyczerpane, jak jest biedne, umęczone bieganiną i pracą, jak jest chore. Dopiero teraz spędzam czas w ulubionym fotelu, z kubkiem gorącego naparu z pokrzywy, a minuty płyną lekko i ociężale. Dzieci zaczytane, opatulone kocami. Pies zwinięty w kłębek na dywanie. Ogień płonie. Gorycz Bożego Narodzenia ulatuje z dymem.  Światełka na choince zaczynają cieszyć. Wreszcie.

Zaszufladkowano do kategorii Drobiazgi | Dodaj komentarz

Sen

Niedawno miałam sen. Siedziałam w ciasnym pokoju w małym domku. W tym samym pomieszczeniu było mnóstwo osób, ludzi z mojej przeszłości i obecnego życia, bliskich i znajomych, a także kilka przypadkowych, znanych ledwo z widzenia. Wyglądało to jak sesja terapeutyczna, warsztaty dda. Prowadząca coś mówiła, ale nie mogłam usłyszeć jej słów. Ciągle uciekałam wzrokiem do brązowego fotela stojącego pod przeciwległą ścianą. Siedziały tam moje córki i jakieś inne dzieci, moi rodzice, siostra, brat, teściowie. Zdawało mi się, że dobrze się bawią, ale nie miałam pewności. Chciałam wiedzieć, co robią, lecz ich też nie mogłam usłyszeć.

Potem wszyscy wyszliśmy z budynku, a dookoła nas rozpościerała się wspaniała przestrzeń: drzewa, niebo, po prawej stronie ścieżki duża, szeroka, wartka rzeka, której brzegi porośnięte były kolczastymi krzakami. Szliśmy razem, w grupie, wszyscy na spacer, chociaż nikt nie wiedział, dokąd idziemy. Ktoś wyrzucał mi, że nie znam okolicy własnego domu. Ktoś inny krytykował, że idziemy za wolno. Bolała mnie głowa. Nie chciałam z nimi być, nie chciałam iść, ale szłam.  Pragnęłam krzyczeć, a zaciskałam usta. Jedna z osób wskazała palcem drogę, której nie rozpoznawałam, i wszyscy podążyliśmy w tamtym kierunku. Wkrótce krajobraz się zmienił i znaleźliśmy się w mieście, przy wybrukowanej ulicy i budynkach z czerwonych cegieł. Było gorąco. Zatrzymaliśmy się na przystanku z przezroczystymi ścianami. Wszyscy zdejmowali plecaki i torby, ktoś zdjął bluzę, ktoś inny zostawił na ławce butelkę z wodą. Nikt mnie nie widział, podczas gdy ja patrzyłam na wszystkich po kolei. Usnęłam w swoim śnie. Zmęczona otwierałam oczy, które wydawały się ciężkie i ogromnie zmęczone. Byłam sama. Zapadał zmierzch, a wokół mnie nie było nikogo. Na przystanku tkwiły pozostawione przez moich towarzyszy pakunki, bagaże, zakupy, książki, butelki, kurtki i bluzy. Zaczęłam zbierać to wszystko, pakować do swojej torby i upychać w kieszeniach. Musiałam się śpieszyć, żeby ich dogonić, żeby oddać im te zagubione rzeczy. Zrobiło się zupełnie ciemno, a ja nie wiedziałam, w którą stronę mam iść.

Wydawało mi się, że długo trwam w tym zawieszeniu i niepewności. Gdy się obudziłam, na policzkach wyczułam łzy. Teraz noszę ten sen w sobie. Układam symbole i znaczenia, odkrywam kawałki opowieści, która –  dzień za dniem – zaczyna składać się w całość.

Zaszufladkowano do kategorii Depresja, Drobiazgi | Dodaj komentarz

Upał

Ukryłam się dziś w pokoju Łucji. Okno od wschodu zasłonięte szczelnie roletą sprawia, że jest to najchłodniejsze pomieszczenie w domu. Pies odkrył to już jakiś czas temu, podczas pierwszych upalnych dni tego lata. Leżymy więc razem, minimalizując ruchy. Ja na łóżku córki, sunia na chłodnej podłodze obok. Obie czekamy na zmierzch.

Z zadziwieniem patrzę na Gabrysię, która gania na podwórku z osiedlową bandą dzieci. Wszystkie roześmiane, rozkrzyczane, rozemocjonowane, pełne energii i witalności, pomysłów i dowcipów, wciąż, nieustannie spragnione aktywności. W rękach butelki, spryskiwacze, słoiki, konewki i wiadra – niezastąpiona broń w podwórkowych bitwach wodnych. Dzieciństwo staje twarzą w twarz z upalnym latem, uzbrojone w balony z wodą i ogrodowe węże.

A my, dorośli, chowamy się w ciszę cienistych zakątków. Dłonie kładziemy na chłodnym tynku północnych ścian. Kilka razy na dzień wskakujemy pod zimny prysznic, narzekając na słońce i żar. Wiemy już, że w tej bitwie nigdy nie wygramy. Jedyne, co możemy zrobić, to uciekać, chować się, bronić klimatyzacją i nawiewem, ograniczyć działania, skupić się na piciu zimnej wody, koniecznie dwa litry dziennie.

Dzieciństwo i dorosłość to dwie przestrzenie tego samego świata.

Zaszufladkowano do kategorii Drobiazgi | Dodaj komentarz

Dar i przekleństwo

Jednym ze specyficznych elementów pracy nauczycielskiej jest odmienne od powszechnego postrzeganie upływającego roku. Nauczyciel dokonuje rozliczeń ze sobą i podsumowań w maju i czerwcu. To wtedy kończy się dla niego rok.

W edukacji domowej te granice są mniej sztywne. Zazwyczaj ostatnie egzaminy klasyfikacyjne dzieci zdają na przełomie maja i czerwca, a gdy nastają piękne, słoneczne, długie dni czerwcowe homeschoolersi mają już wakacje. To niewątpliwie najprzyjemniejsza zaleta nauczania domowego.

Tak więc leniuchujemy. Życie zwolniło, a w naszym Żółtym Domu trwa błogostan. Czytam książki, na które brakowało czasu, rysuję, chodzę na długie spacery, poświęcam czas na nicnierobienie albo medytację w ciągu dnia. Powoli porządkuję przestrzeń, która przez rok obrosła w przedmioty nie mające swojego miejsca, niepotrzebne, przykryte warstwą kurzu.

A umysł jeszcze nieoderwany od uczniów, jeszcze związany z nimi, z każdym dzieckiem z osobna, pępowiną odpowiedzialności i zaangażowania i jakiegoś rodzaju współczującej troski. I ponieważ każdy z uczniów to odrębny świat, odrębny potencjał człowieczy, niepowtarzalne istnienie z całym dobrodziejstwem inwentarza, to troska o ich rozwój, o właściwy kierunek, o piękny kształt umysłu i charakteru jest jak tęsknota za domem, za Itaką, do której wraca się po trudach podróży. Niektórzy twierdzą, że wakacje to zbytni, niesprawiedliwy luksus dla nauczycieli, marnotrawstwo ich czasu i kompetencji, gorszący przejaw niewłaściwego zarządzania pracą w edukacji. Ja jednak jestem przekonana, że bez kilkutygodniowego odpoczynku, odcięcia od uczniów, od emocjonalnej więzi z nimi, większość nauczycieli dosyć szybko trafiłaby na oddziały psychiatryczne, cierpiąc na szeroko rozumiane zaburzenia psychiczne. Piszę te słowa z pełną powagą i zrozumieniem, sama będąc pacjentką takiego oddziału. W pracy pedagogicznej nie da się zachować dystansu. Wnikamy w życie i emocje młodego człowieka, w jego sprawy, problemy, strachy i radości, dając mu kawałek siebie, czas tylko dla niego, zainteresowanie i przejęcie jego losem. Nie da się pracować inaczej, zwłaszcza teraz, w obecnych czasach, gdy dzieci i młodzież tak bardzo spragnione są autentyczności. Nauczyciel nie może już stać wysoko na katedrze, przy tablicy, prowadząc monolog i pouczając o sprawach życia. Trzeba nam na nowo odnaleźć pokorę Sokratesa, uczyć się wciąż od nowa i od nowa zadawania właściwych pytań, poszukiwania prawdy o dziecku, uczniu, naszym uczniu. Potrzeba więc emocjonalnej bliskości, atmosfery zaufania i akceptacji, humoru i czasu, aby nauczanie stało się pozytywne i przyniosło dobro.

Tak, wiem, że wielu nauczycieli minęło się z powołaniem, że pomyliło się w wyborze zawodu. Zawody służebne nie są dla wszystkich. Wiem także, że są pedagodzy cudowni, pełni pasji i zaangażowania – spotkałam ich wielu na swoich licznych drogach i ścieżkach. A żeby mogli miesiącami czuwać nad powierzonymi im młodymi ludźmi, potrzebują czasu na ukojenie swoich umysłów, na uzupełnienie zasobów cierpliwości i troski, na poczucie radości, na slow life.

Bo emocjonalna intensywność nauczycielskiej pracy to zarówno dar jak i przekleństwo.

Zaszufladkowano do kategorii Edukacja domowa | Dodaj komentarz

Urlop

Wzięłam urlop. Od codzienności i rutyny. Od bliskich. Od sprzątania, prania i gotowania. I od psa.

Wbrew pozorom, mimo że marzyłam o tym od dawna, do ostatniej chwili nie mogłam się zdecydować, żeby wyjechać. Odzywało się poczucie winy i syndrom matki-Polki. Odpuszczenie kontroli to naprawdę poważne wyjście ze sfery komfortu, krok w stronę przygody, w drugą przestrzeń, w Inne. Towarzyszy temu uczucie niepewności, lęku i – ekscytacji. Dziwi mnie, jak codzienność potrafi ograniczać, hamować porywy duszy, sabotować wewnętrzne pragnienia i siłę. Proces mojego uzdrawiania trwa już od jakiegoś czasu, a ja mam wrażenie, że tyle jeszcze do zrobienia, do uporządkowania w sobie i na zewnątrz.  Dobre nawyki to codzienny wybór, niełatwy, bo przez lata żyło się przecież inaczej; sięgało się po coś innego na smutek, żal i zniechęcenie, a rozpacz i zmęczenie były nieodłącznym towarzyszem bezsennych nocy. Teraz kładę się wcześnie i wcześnie wstaję, gdy domownicy jeszcze śpią. To jak wielkie, niewyczerpane źródło dobrej energii – poranna cisza, kubek gorącego naparu z pokrzywy, nieśpieszny spacer z psem, gdy powoli budzi się moje miasto. Czasem medytuję, wpatrując się w płomień świecy lub ogień na kominku. Czasem się modlę. Czasem po prostu myślę o wszystkich dobrych ludziach, którzy są dla mnie ważni i wysyłam im życzliwość i życzenia wszelkiej pomyślności. Słucham pięknych afirmacji, dzięki którym buduję swoje poczucie wartości i uczę się patrzeć na siebie i świat w inny, wzmacniający mnie sposób. Krok po kroku odzieram się z warstw negatywnego postrzegania, krytycyzmu, nierealnych oczekiwań i złych nawyków, w które obrosłam przez prawie czterdzieści lat życia. Każdego dnia przemawiam do siebie czule, po imieniu, przytulając moje wewnętrzne dziecko. Dużo czytam. Próbuję wrócić do pisania, codziennego aktu tworzenia, oczyszczającego i kojącego duszę. Zgłębiam tajemną już dla nas wiedzę o ziołolecznictwie. Zerwałam toksyczne relacje. Uczę się cenić moją pracę i to, co daje ona innym, choć przyznaję, że ta przestrzeń jest najtrudniejsza do zmiany. Dystansuję się od uczuć i stanów innych. Nie rzucam już wszystkiego, by pędzić ratować świat lub rozwiązywać problemy bliskich. Nie. Wymagam pomocy od domowników, bo nasz dom to nasze wspólne miejsce. Wymagam poszanowania moich potrzeb i czasu na odpoczynek. Zmieniam przestrzeń, w której żyję; zmieniam zasady, którymi się kieruję; zmieniam Siebie. Trwa Mój Czas. I jest cudnie.

Zaszufladkowano do kategorii Depresja, Drobiazgi | Dodaj komentarz

Ścieżka

Znalazłam ścieżkę. Jest ledwo widoczna pod stwardniałym śniegiem, zasłonięta gałęziami młodych drzewek i zarośli. Prowadzi w las. Nie jest łatwo nią dreptać. Pełna niespodziewanych skrętów i nierówności terenu czasami staje się niebezpieczna dla wędrowca. Czasami znika z oczu pod zwalonymi pniami drzew. Niekiedy trzeba zboczyć z niej, by ominąć śmieci wysypane w lesie przez reprezentanta gatunku homo debilis.

Jest moja ścieżka przygodą i szczęściem. Zaufałam jej. Prowadzi mnie tam, gdzie pragnę dojść.

Zaszufladkowano do kategorii Drobiazgi | Dodaj komentarz

Drżąca kropla

Zdarza mi się zapomnieć o sobie. Dzień po dniu tracę kawałek siebie, swojego czasu, swojej wolności, swoich pragnień. Jest wtedy tak, jakbym mimochodem wpływała w otchłań codzienności. Wielozadaniowość i nierealne oczekiwania wciągają mnie coraz głębiej i głębiej na dno. Wiruję szybko, ze strachem, że kończy się mój czas. Nocami śni mi się sen o tym, że spadam szybko, zbyt szybko w dziurę, w której tylko demony i ciemność.

Pierwszym sygnałem, który ignoruję, jest uczucie przemęczenia. Boli głowa, bolą oczy, brakuje energii. Przez tydzień, dwa, trzy odsuwam to od siebie. Nie mogę być przecież słaba, nie mogę przyznać, że brakuje mi sił, nie mogę pozwolić, by choroba znów wzięła górę. Łykam więc tabletki przeciwbólowe i antydepresyjne. Włączam tryb autopilota. Obowiązki stają się ostatnią deską ratunku. Muszę im podołać. Wyznaczam sobie sprawdzian własnej wartości: każdy kłąb kurzu czyni mnie przegraną. Wpadam w sidła własnych emocji. Mój umysł krzyczy.

Najpierw poddaje się ciało. Dłonie i nadgarstki pulsują palącym bólem. Kiedy nikt nie widzi, przykładam je do zimnego parapetu, by choć na chwilę poczuć ulgę. Kręgosłup sztywnieje, biodra rozrywa ból przy każdym kroku, stawy stają się  ciężkie i obrzęknięte. Jeszcze próbuję żyć. Jeszcze próbuję desperacko łapać  się bieżących spraw. Wtedy przychodzi rozpacz. Nie ma już nic – tylko depresja jak czarne ptaszysko i ja – mała,  drżąca kropla w oceanie strachu.

 

Zaszufladkowano do kategorii Depresja | Dodaj komentarz

O 5.00 rano

Pies zbudził mnie o 5.00 dotknięciem mokrego, zimnego nosa. W ciemności słyszałam, jak sunia merda radośnie ogonem. Po ciemku naciągałam spodnie, sweter, skarpety, a błyszczące oczy psa obserwowały mnie cierpliwie i spokojnie. Cały dom zanurzony był we śnie. Wyszłyśmy na pierwszy niedzielny spacer, w świat otulony mrokiem i deszczem. Ulice jeszcze poplamione skostniałym śniegiem, szaro-żółte od rozmazanych przez krople wysokich latarni. Pies węszył z nosem ryjącym w mokrej trawie. Było cicho. Powoli stawiałam kroki, naturalnie dostosowując się do psa, jego przystanięć i ruchów. Trwałam jakby równocześnie na jawie i we śnie. Moje senne marzenia i wizje jeszcze nie wygasły, jeszcze plątały się w głowie, zadziwiały, zajmowały umysł. Były to jakieś sny o wielkim domu, ludziach, o współpracy i zauroczeniu, o pielgrzymce na szczyt wysokiej góry, żalu i bezradności, o śmierci. Wszystko to przenikało się w irracjonalny sposób, jak w Cynamonowych Sklepach rosło i dziwaczało.

Wtedy, o 5.00 rano, w deszczu i mroku, w onirycznych wizjach, zdawało mi się, że na całym świecie jestem tylko ja i mój pies. I poczułam się strasznie samotna.

 

Zaszufladkowano do kategorii Drobiazgi | Dodaj komentarz

Niosąca światło

Jej imię oznacza „niosąca światło”. Ma już czternaście lat. Jest piękną, dobrą i mądrą dziewczyną – taką, o której marzyć może każda matka. Moja córka. Łucja.

Mieszka w dużym, żółtym domu na rogu, na którym spotykają się dwie ruchliwe ulice. Czasami wiatr przynosi aż na schody silny zapach pieczonej pizzy z pobliskiej restauracji. Przed domem rośnie srebrzysty świerk, krzak bzu i smukła brzoza, którą dziewczyna zachwyca się o każdej porze roku. W przestronnym domu żyje sobie Łucja spokojnie, w pełnej miłości rodzinie tworzonej przez mamę, tatę i młodszą siostrę.

Pokój Łucji ma okno od północno-wschodniej strony świata. To dlatego rano w słoneczne dni jest oświetlony wesołymi promieniami słońca, które radośnie igrają na kasztanowych włosach dziewczyny. Przestrzeń pokoju wiele mówi o upodobaniach osoby, która spędza w nim czas. Wystrój ma charakter minimalistyczny. Tylko łóżko, szafa, biurko i regalik na książki. Niewiele przedmiotów. Mało rzeczy. Łucja sprząta regularnie, sama dbając o porządek swojego gniazda. Tak jak i pokój, młoda kobietka jest spójna i uporządkowana wewnętrznie. Wszystko w niej jest na swoim miejscu i nie ma niczego, co byłoby niepotrzebne.

Moja córka ma figurę modelki: talia osy, włosy Roszpunki, skóra tak delikatna, że aż ranią ją podmuchy zimnego wiatru. Jej oczy pełne są nieba i mądrości. We wszystkim jest jej do twarzy. Ubiera się skromnie, dziewczęco, preferując mało wyszukane stroje. Zazwyczaj czesze włosy w warkocze, które sięgają jej do pasa i nadają niewinnego uroku. Gdy patrzę na nią każdego dnia, słowa dziękczynienia same cisną się na usta. Bo czyż nie jest cudem młody człowiek, który czternaście lat temu przez ponad miesiąc walczył o życie podłączony do licznej aparatury?

Narodziny Łucji przebiegały dramatycznie. Urodziła się o wiele za wcześnie, ciężko chora, maleńka jak ptaszek. Wiele dni spędziłam przy niej na Oddziale Intensywnej Terapii, modląc się do Boga, by zachował ją przy życiu. Jestem głęboko przekonana, że to pierwotne doświadczenie sacrum, granicy między życiem a śmiercią, wywarło olbrzymi wpływ na moje dziecko. Właściwie w każdym momencie swojego życia była Łucja nadzwyczaj uduchowiona, jakby miała jakiś nieznany innym kontakt z tajemnicą nieba. Cierpienie, które stało się jej udziałem od pierwszych chwil jej istnienia, naznaczyło ją, uwrażliwiło na ból, na dźwięki, na nieszczęście, na świat cały. Przez wiele lat dziewczynka ciężko i często chorowała, miała trudności z oddychaniem, poruszaniem się, nauką czynności samoobsługowych. Wczesne dzieciństwo spędziła głównie w szpitalach lub w łóżku. Wszystko to oddaliło ją od rówieśników o lata świetlne, skierowało jej myśli w sferę wyobraźni i świata idei. Obłożona modlitwami wszystkich, którzy ją kochali, oraz zaprzyjaźnionych sióstr karmelitanek, wzrastała sobie w miłości ludzi i Boga, a dar pobożności, jaki stał się jej udziałem, rozwijał się wraz z nią.

Teraz staje się Łucja młodą kobietą, utalentowaną i pełną wewnętrznej dojrzałości. Szczególną jej cechą jest skłonność do ascezy, wyrzeczeń i umartwień, które podejmuje z radością i siłą woli. W ten sposób nieświadomie kształtuje w sobie samodyscyplinę i mężność serca – cechy tak rzadkie we współczesnym świecie. Z wielką chęcią sięga po lektury duchowe, w których przegląda się jak w lustrze.

Wiele czyta. W książkach i rozmowach zatraca się zupełnie. Jej przeogromna wrażliwość na słowo owocuje talentem literackim, który Łucja pieczołowicie rozwija, narzucając sobie ćwiczenia w pisaniu i stawiając przed sobą wysokie wymagania. Posiada cechy perfekcjonistki: wysoką ambicję i aspiracje do bycia najlepszą, silne odczuwanie porażek i strach przed błędami i krytyką. Bardzo ważne jest dla niej kształtowanie własnego charakteru. To dlatego interesuje się zagadnieniami z dziedziny psychologii i pedagogiki. Szuka w nich odpowiedzi na nurtujące ją pytania i wątpliwości. Te ostatnie często ją męczą, zwłaszcza w okresie nastoletnim, w którym sama odczuwa swoje emocjonalne rozchwianie i wahania nastroju. Mimo to dzielnie, skrupulatnie i wytrwale dąży do wyznaczonych sobie celów.

Łucja ma charakter introwertyczki. Jest skierowana do wewnątrz siebie i skłonna do autorefleksji. Cechuje ją także wielka wrażliwość na piękno, na sztukę, przyrodę. W tej dziedzinie posiada uzdolnienia: muzyczne i literackie. Kiedy już komuś zaufa, otwiera się przed nim zupełnie i obdarowuje sobą. Potrafi realistycznie oceniać rzeczywistość,  przeanalizować każdą sytuację, właściwie zareagować lub poprosić o pomoc, gdy ma z czymś problem. Jest cierpliwa, pomocna i empatyczna. Mówi, co myśli, i potrafi bronić swoich przekonań. Zachowuje się właściwie jak dużo starsza osoba niż jest w rzeczywistości. Wypowiada się piękną polszczyzną, językiem  literackim. Lubi rozmawiać z dorosłymi, a oni cenią dziewczynę za opanowanie, powagę i dojrzałe poglądy. Wobec siostry jest pomocna i współczująca, choć czasami także krytyczna.  Sporo w niej z flegmatyka: powolne wykonywanie działań, trudność z podejmowaniem decyzji, zwątpienie w siebie, niepewność własnej wartości, zamiłowanie do siedzącego trybu życia, spokoju i ciszy. Są to cechy, które zarówno ułatwiają jej życie, choćby dlatego, że pozwalają się szybko zregenerować i odpocząć, ale także wprowadzają znaczne trudności w codziennym funkcjonowaniu takie jak na przykład zwiększona męczliwość, nadwrażliwość na dźwięki i silna potrzeba odosobnienia. Poniekąd też z  tych powodów Łucja ma niewielu znajomych. Spowodowane to jest także trybem edukacji domowej oraz wysokimi wymaganiami, jakie stawia sobie i innym. W rzeczywistym świecie trudno tym wymaganiom sprostać.

Wiele jeszcze mogłabym napisać o mojej czternastoletniej córce, która cała jest dowodem na ogromną miłość Boga do człowieka. Wiele mogłabym przytoczyć jej słów,  anegdot, wydarzeń, zmagań i trudów, sukcesów i osiągnięć, ale wiem, że jest Łucja tajemnicą, której nie da się do końca opisać. Wolę więc codziennie podziwiać tę tajemnicę stworzenia – dziecko, które  opromienia światłem całe moje życie.

Zaszufladkowano do kategorii Edukacja domowa | Dodaj komentarz

Setki drobiazgów

Chciałam napisać o roku 2020, jaki był dla mnie, co przyniósł, co zabrał, a czego w ogóle odmówił. To przecież dobry czas na ocenę, podsumowanie, wnioski, wyznaczenie celów, wypisanie sukcesów i porażek. Patrzę w biały ekran laptopa i nie wiem, jak zacząć monolog o minionym roku. Bo prawda jest taka, że wcale tego monologu nie chcę. Nie dlatego, że rok był paskudny, a pandemia traumatyczna. To nie tak. Wcale nie tak. Akceptuję czas, który minął, ze wszystkim, co ze sobą przyniósł. Ze wszystkim, czego nie dał. Gdy myślę o minionych miesiącach, czuję tylko wdzięczność i radość. To wspaniałe uczucia. Pozwalają iść naprzód z nadzieją i wiarą, że jest tak, jak powinno być. Że jest się częścią czegoś wielkiego i że jest się bezwarunkowo kochanym.

Chcę kolekcjonować takie uczucia. Pragnę zbierać chwile. Setki, tysiące drobiazgów jak błyski fajerwerków w sylwestrową noc. Onieśmiela mnie bogactwo takich momentów, ich pełnia i znaczenie, w których dostrzec można odbicia wszechświata. Przeglądam się w tych odbiciach z ciekawością i skupieniem. Kto wie, może ujrzę tam kawałek siebie?

 

Zaszufladkowano do kategorii Drobiazgi | Dodaj komentarz