Myśli, od których boli głowa i wiruje przestrzeń, sprawiają, że niepokój sączy się cienką strużką. Dziś przemierzam czas samotnie, jak niegdyś płacząc do środka siebie. Sprzątam, żeby uporządkować sobie namiastkę świata. W kompulsywności znanych działań jest pociecha i ratunek. Na krótki czas przestaję być. Zapach chloru i niemiły dotyk mokrej ścierki, ostre światło lampy, zimna woda, w które wtapiają się moje zmysły. Niknę. Odrywam się sama od siebie.
Później już, w nocy, gdy odnajduję powrotną drogę do siebie, badam dzień. Wiem, że epizod depresyjny, zerwanie kontaktu ze sobą, wewnętrzna i zewnętrzna ucieczka w niebycie zawsze ma swoje źródło, demona, który nieubłaganie ciągnie w dół, w rozpacz, w ciemność. Trudno skonfrontować się ze swoimi demonami. Odwaga przychodzi powoli, ślimaczy się przez całe lata, całe epopeje terapii i pracy nad sobą. Żeby wydobyć z siebie jeden krzyk, potrzeba tysięcy szeptów.