Ukryłam się dziś w pokoju Łucji. Okno od wschodu zasłonięte szczelnie roletą sprawia, że jest to najchłodniejsze pomieszczenie w domu. Pies odkrył to już jakiś czas temu, podczas pierwszych upalnych dni tego lata. Leżymy więc razem, minimalizując ruchy. Ja na łóżku córki, sunia na chłodnej podłodze obok. Obie czekamy na zmierzch.
Z zadziwieniem patrzę na Gabrysię, która gania na podwórku z osiedlową bandą dzieci. Wszystkie roześmiane, rozkrzyczane, rozemocjonowane, pełne energii i witalności, pomysłów i dowcipów, wciąż, nieustannie spragnione aktywności. W rękach butelki, spryskiwacze, słoiki, konewki i wiadra – niezastąpiona broń w podwórkowych bitwach wodnych. Dzieciństwo staje twarzą w twarz z upalnym latem, uzbrojone w balony z wodą i ogrodowe węże.
A my, dorośli, chowamy się w ciszę cienistych zakątków. Dłonie kładziemy na chłodnym tynku północnych ścian. Kilka razy na dzień wskakujemy pod zimny prysznic, narzekając na słońce i żar. Wiemy już, że w tej bitwie nigdy nie wygramy. Jedyne, co możemy zrobić, to uciekać, chować się, bronić klimatyzacją i nawiewem, ograniczyć działania, skupić się na piciu zimnej wody, koniecznie dwa litry dziennie.
Dzieciństwo i dorosłość to dwie przestrzenie tego samego świata.