Obudziłam się rano, po 6.00. Piotr cicho krzątał się, jak co dzień, szykując się do pracy. Śpij sobie kochanie – powiedział do mnie czule – dobrego dnia. Leniwie rozespana, otulona ciepłem kołdry, mruknęłam tylko w odpowiedzi jak kot, który docenia wartość rozgrzanego pieca. Pod powiekami drżały jeszcze nitki snu, oniryczne pajęczyny jakichś obrazów i marzeń. Chwila między snem a jawą, moment wybudzania świadomości z letargu, z zapomnienia to jakby wyłanianie się z nadmorskiego piasku, który szorstkością przywraca nasze ciało do świata zmysłów. I zaraz wrażenia, dźwięki, odgłosy, zalewają umysł jak fale, z mocą i siłą oceanu.
Piotr zszedł na dół. Słyszałam, jak nastawia wodę na herbatę, jak chodzi, zapala i gasi światło w łazience. Zza okna dobiegało zabawne pianie koguta. Szare niebo spadało na dach mojego poddasza. Byłam wolna. I było mi z tym uczuciem najlepiej na świecie. Dziś będzie wspaniały dzień – powiedziałam sobie w myślach – zadbam o to, bo sprawia mi to radość i jest dla mnie źródłem pozytywnej energii.
Zakorzenia się we mnie przekonanie, że szczęście to coś, co nie przychodzi z zewnątrz. Że szczęście się po prostu robi samemu. I że wcale nie jest to bardzo trudne. Ze szczęściem i wewnętrzną równowagą jest tak jak z każdą inną umiejętnością – można się jej nauczyć, wyćwiczyć, doskonalić. Jak ze wszystkim, tak i ze szczęściem – początki bywają mozolne, ale potem, w miarę kolejnych prób i systematycznych ćwiczeń, dzień po dniu, ta nasza nowa umiejętność tworzenia radości i szczęścia staje się łatwiejsza, prostsza w obsłudze, coraz bardziej nasza, wewnętrzna.
Przeżywam wzloty i upadki w uczeniu się harmonii, która daje poczucie spełnienia i szczęścia. Wiele, wiele motywacji i wsparcia na tej mojej drodze czerpię z terapii, od ludzi, z którymi dzielę się swoim światem i jego bolączkami. Odradza się we mnie wiara w człowieka, kiełkuje jak maleńki pęd hodowany przez Gabrysię z cytrynowego ziarenka w żółtej doniczce.
Chłonęłam sobie mój dobry poranek, przymykałam co chwila oczy, żeby wyraźniej słyszeć cały świat. Powoli, delektując się każdym słowem i obrazem, czytałam w łóżku, w zielono-czarnej piżamie, pod beżową, wielką kołdrą. Przez dachowe okna kątem oka dostrzegałam, jak rozpogadza się niebo. Potem była jeszcze joga z Małgosią Mostowską, powitanie uśmiechniętych, wyspanych dzieci. Pyszna, zielona herbata w filiżance w kwiaty i wspaniałe drobiazgi – prezenty codzienności, które tak często umykają rozhisteryzowanym sercom.