Razem z Eliaszem

Usiadłam na drewnianym krześle w dużej altanie pośród krzewów i wysokich sosen. Przy sąsiednim stole siedziała jakaś rodzina. Dorośli żywo dyskutowali, a dzieci biegały dokoła, co jakiś czas domagając się kolejnych słodyczy, lodów, zapiekanek. Książka, którą trzymałam na kolanach, odrywała mnie od atmosfery parku linowego. Była to opowieść o Eliaszu, o jego wyborach, powołaniu, którego wciąż nie mógł dogonić i o miłości, o tym, że wszyscy się jej boją i wszyscy jej pragną.  Dziewczynki biegały gdzieś między trasami przeszkód zawieszonymi zmyślnie na drzewach a trampolinami z zabawnymi uprzężami, w których dzieci wyglądały jak małe, okrągłe piłeczki. Był wieczór. Słońce nie paliło już tak mocno jak za dnia. Muskało delikatnie moją twarz i włosy, rozświetlało skórę, wdzierało się pod powieki i między rzęsy, sprawiając, że świat wyglądał jak magiczna kraina pełna blasku. Wypełniał mnie spokój i łagodna radość bycia. Zachwyt nad ulotnością tej chwili, jej niepowtarzalnością i prostotą, czarem. I było tak, jakbym wędrowała razem z Eliaszem przez pustynię, trwając w niemej modlitwie, otulona skrzydłami anioła.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Drobiazgi. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *