Dni mijają leniwie. Zlewają się ze sobą, tworząc mieszaninę jednorodną. Trudno na pierwszy rzut oka oddzielić je od siebie. Żyjemy jakby w zwolnionym tempie. Mamy czas. Poniekąd to efekt wszędobylskiej pandemii. Poniekąd zasługa edukacji domowej i zbliżającego się lata.
Właściwie niczego nam nie brakuje, a mimo to rano trudno wstać z łóżka. Smutek i strach oplata mnie jak gęsta, lepka pajęczyna. Każdy ruch, każde działanie to jak praca w kamieniołomie. Praktykowanie wdzięczności – jak zadanie na szóstkę.
„I nawet jak jest dobrze, to jest ciężko” – powiedział wczoraj Piotr. Było późno i padał deszcz. Jak ogromne łzy.