Zmagania z macierzyństwem

Spotykam od czasu do czasu stare znajome. W pociągu, w sklepie, na spacerze. W kilkunastominutowej rozmowie próbują opowiedzieć swoje życia. Zmagania z macierzyństwem. Zawsze, ilekroć uczestniczę w tych spotkaniach, przede wszystkim słucham z uwagą. Mówię niewiele. Potem dziękuję Bogu, że jestem już na kolejnym etapie życia. Że mam już duże dzieci.

Większość moich koleżanek zakładało rodziny w czasie, w którym ja miałam już kilkuletnie brzdące, za sobą urlopy macierzyńskie, nieprzespane noce, karmienie piersią, szukanie pracy jako młoda matka… Słucham teraz moich rówieśniczek, prawie czterdziestoletnich kobiet, które – jako matki przedszkolaków – próbują na nowo układać sobie życie. Mogę tylko ze szczerym współczuciem kiwać głową i przyznać: tak, cholernie trudno jest być matką małych dzieci w naszej Polsce. 

Często trafiam w Internecie na egzaltowane wpisy o tym, jak wspaniale jest być matką, jak macierzyństwo rozwija i dodaje skrzydeł. Podejrzewam, czytając takie hasła, że napisał je ktoś, kto nigdy nie miał małych dzieci; ktoś, kto nigdy nie próbował łączyć wychowywania i opieki nad maluchami z pracą zawodową i rozwojem osobistym.

W naszym kraju jest tak, że – aby zapewnić sobie godne warunki życia (nie luksusowe, ale po prostu zwyczajnie godne) – muszą zazwyczaj pracować obydwoje rodzice. Trudne, jeśli nie niemożliwe, jest utrzymanie rodziny z jednej – powiedzmy urzędniczej – pensji. Zatem chcąc-nie chcąc młode matki zostawiają kilkumiesięczne dzieci w żłobkach, pod opieką niani lub babci i wyruszają do pracy, w której spędzają osiem godzin. Razem z dojazdem i zakupami robionymi po drodze czas ich nieobecności w domu wydłuża się do godzin dziesięciu. Tymczasem pedagogika mówi nam, że pierwsze lata życia dziecka mają niebagatelne znaczenie dla jego całego późniejszego życia i  że potrzeba matki jest tak wielka w tym okresie, że stanowi wytyczne do dalszego rozwoju emocjonalno-społecznego dziecka. (My, matki wiemy o tym instynktownie. To dlatego nasze serca rozdzierają się, gdy trzeba zostawić niemowlaka na cały dzień.)

Wysłuchuję więc moich koleżanek z trwogą i wdzięcznością, przeżywając podczas tych spotkań swoiste katharsis. Słucham o udręce nieprzespanych nocy, o chaosie organizacyjnym, absurdach edukacji przedszkolnej, wyczerpaniu fizycznym i psychicznym, tłumionej złości, lęku przed zwolnieniami lekarskimi z powodu chorego dziecka, trudnościach z opiekunkami, permanentnym zmęczeniu, braku czasu, chronicznym niepokoju i chęci udowodnienia sobie i innym, że przecież dam radę. Patrzę z litością na te dojrzałe kobiety, które zdążyły już zwiedzić prawie cały świat. Teraz zaś nocami płaczą z wyczerpania. I twierdzą, że nie są dobrymi matkami.

Utożsamiam się z nimi jako dawna ja, sprzed paru lat, targana destrukcyjnym poczuciem winy, że nie jestem szczęśliwa jako matka i żona. Z pierwszego okresu życia moich córek pamiętam właśnie strach, zmęczenie i wieczny pośpiech. Tkwiące gdzieś w tyle głowy przekonanie, że powinnam przecież wychowywać i uczyć swoje własne dzieci, a nie te cudze. Teraz z perspektywy czasu wiem, że inaczej być nie mogło, że te doświadczenia wczesnego macierzyństwa, niedosyt, tłumione podszepty intuicji i instynktu stały się fundamentem moich obecnych wyborów, edukacji domowej, rezygnacji z pracy, szukania siebie samej w chaosie wszechświata. Jednocześnie napawa mnie wielkim smutkiem fakt, że w naszym kraju nie szanuje się matek; że wartość kobiety liczy się jej pozycją zawodową lub stopniem naukowym i sukcesami zewnętrznymi. Tak, wiem, poniekąd same to sobie zrobiłyśmy, my – kobiety feministki. I nie dziwi mnie już to, że tak wiele z nas choruje na depresję.

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Drobiazgi. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *