Czas zwolnił.
W uporządkowanej przestrzeni Domu odnajduję życie i siebie – zagubioną dotąd w pędzie świata. Od kilku miesięcy nie pracuję. Nie uczę się. Nie zabiegam o uznanie i pieniądze. Nie przesadzam z samodyscypliną. Nie wymagam od siebie zbyt wiele. Po prostu jestem dla siebie dobra.
Nigdy do tej pory nie miałam tyle czasu.
Zawsze w biegu, w napięciu, w stresie kolejnych zadań, wyzwań, aspiracji, zdobywania sukcesów. Zawsze nerwowa i potwornie, kolosalnie zmęczona. Udręczenie życiem, ból fizyczny i psychiczny, emocje i potrzeby spychane na dno samej siebie – aż do zniewolenia pracą, działaniem, pędem.
Wreszcie doceniam czas.
W zwyczajnej codzienności odnajduję ukryte, zapomniane sensy. Zmywanie naczyń przeradza się w medytację. Składanie prania w dziękczynienie. Przedpołudnie z dziećmi w modlitwę radości. Samotne chwile w ciszy w rozmowę z sobą samą. Wypełnia mnie spokój.
Czas działa na moją korzyść.
Czuję, jak mnie uzdrawia. Spowolnienie pozwala wreszcie ucieszyć się codziennością, przeżywać i smakować banalne tu i teraz, poznawać siebie. Zaczynam nawet podejrzewać, że do szczęścia wcale nie trzeba wiele. Wystarczy trochę czasu, ciepły koc, gorąca herbata z pomarańczą i sms od męża.
Takie zwyczajne słowa. O miłości.