W lustrze

Piątek duszny, niespokojny, chybotliwy. Przeczucie jakiegoś braku, niedopełnienia, niedosytu. Ubrana w sportową spódnicę koloru myszy i pasiastą bluzkę zakładam niebieskie trampki. Dlaczego trampki? Teraz do wszystkiego nosi się trampki. Taka moda. Taki styl. W dramatycznym geście buntu zrzucam buty. Zakładam czarne sandały. Patrzę na siebie w lustrze. Zawsze niezadowolenie ze swojego wyglądu, ubioru, makijażu. Niezadowolenie ze swojego odbicia. Niezadowolenie z siebie. Nosimy tę niezgodę na własne istnienie jak karę, jak pokutę za grzechy pierwszych naszych rodziców. Wpisane w dusze pragnienie ideału każe nam ciągle szukać, próbować, mocować się z tym, co tu i teraz, wytyczać nowe cele, drogi, łapać szanse, dostrzegać możliwości.

Patrzę na siebie w lustrze jak na obcą kobietę. Z początku nie było łatwo wyobcować się z siebie samej. Powtarzalność tego aktu stała się z czasem ćwiczeniem koncentracji na obrazie. Taka codzienna praca domowa. Zaczyna się zawsze tak samo. Najpierw fala niezadowolenia. Ocena krytyczna. Głęboki wdech. Zamknięcie oczu. Wydech. Oczy otwarte. Bądź dla siebie obca. Patrz w lustro jak w portret nieznajomej. A samo lustro jest śliczne. Wysokie, w białej ramie, lekko pochylone do tyłu, ze zgrabnymi wieszakami na biżuterię, na których zawiesiłam drewniane marionetki – Wojtusia i Małgosię. Marionetkami bawię się czasem z dziećmi. Nieporadnie trzymają za sznurki. Skupione, z zagryzionymi wargami mówią do drewnianych lalek jak do najbliższych. Delikatnie, żeby ich nie zniszczyć, nie skrzywdzić, wykonują na pół śmieszne gesty, manewrują krzyżakiem, wzdychają z przejęcia. Od marionetek uczą się dreptania, stawiania kroków, poruszania palcami.

A więc białe lustro z marionetkami pod dachowym oknem w sypialni. Moje odbicie w lustrze. Ja, obca, obserwator. Bez emocji. Brązowe włosy, niesforne jak burza, jak wzburzone morze, fale, loki, promyki słońca na nich. Są naprawdę piękne. Dalej zgrabne czoło, małe niebieskie oczy podkreślone złotym cieniem, ostry nos, orli, rzymski, pulchne policzki, wąskie, smutne usta, nierówne zęby. Ładny uśmiech. Reszta trochę za obfita, ale przecież zupełnie w porządku. Do przyjęcia. Kobieta z portretu nie odstrasza, może nawet lekko przyciąga. Chciałabym ją poznać – myślę – posłuchać jej opowieści.

I tak krok po kroku, dzień po dniu, zaprzyjaźniam się sama ze sobą metodą wyobcowania. Uśmiecham się do siebie jak do kogoś zupełnie innego. W lustrze ciekawa osoba, nietuzinkowa kobieta. We mnie dziewczynka z sercem pełnym strachów.

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Drobiazgi. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *