Cmentarz

Wieczorem pojechałam na cmentarz. Kupiłam świecę z porcelanowym białym aniołem i fioletowe kwiaty w czarnej donicy. Bałam się, że za chwilę spadnie deszcz, bo niebo przybrało kolor brudnych snów. Grób mojego synka jest niepozorny. Zielono-błękitny kamień. Szara płyta z wykutym napisem. Urodzony i zmarły. Dokoła białe, drobne kamyki. Znicze z wypalonymi świeczkami. Tylko tyle.

Najpierw przyjeżdżałam codziennie tulić swój ból i nieziszczoną miłość. Łkałam nad białymi kamykami i zapisywałam chwile, które się nigdy nie wydarzą. Potem przestałam odwiedzać cmentarz. Grób Adasia był skargą, wyrzutem sumienia, oskarżeniem, że za mało kocham, za mało kochałam. Dręczyło mnie to dziecko, jego niewielkie ciałko, nóżki, których dotykałam w czasie porodu, życie, które się nie przeżyło, nie wydarzyło. Projektowałam wydarzenia z jego udziałem, wymyślałam jego włosy, buzię, głos. Śniłam mojego synka, a po przebudzeniu płakałam, złorzecząc okrutnemu światu i Bogu, który nas opuścił.

Wreszcie, w piątą rocznicę śmierci synka, wieczorem pojechałam na cmentarz. Uprzątnęłam stare lampki i uschnięte kwiaty. Zapaliłam świeczki. Ustawiłam nowe doniczki.

Dosyć już – powiedziałam, nie wiem właściwie do kogo, do siebie samej czy do dziecka złożonego w zielono-błękitnym grobie – dosyć.

Po powrocie do domu, w nocy, szlochałam w ramionach męża. Potem spałam spokojnie i długo w naszym pokoju na poddaszu. A Adaś, mój syn, wrócił wreszcie przed oblicze Boga.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Drobiazgi. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *