Ból kręgosłupa nie pozwala mi zasnąć. Ostrożnie układam się w pustym łóżku. Kolorowa pościel wcale nie chroni przed bezsennością. Jest jak ironiczny uśmiech nocy, królowej snów. Wabi obrazami i ucieka prędko, bezlitosna i obca jak nie swoje niebo.
Jestem sama w wielkim, jasnym domu przy ulicy i płocie obrośniętym bluszczem. Dzieci wyjechały. Piotra nie ma. Są tylko moje lęki, demony bólu i potłuczone pragnienia jak szklanki.
Zostawiłam zapalone światło na schodach. Światło rozprasza mrok. Przegania złych ludzi.
Moje palce pachną jeszcze aromatem pomarańczowych aksamitek, które wieczorem przyniosłam w kartonie do domu.
Żeby oszukać ciało rozrywane falami bólu, czytam Szostaka. Duszną opowieść o dziwnej i wielkiej rodzinie żyjącej w schulzowskim labiryncie korytarzy, dróg i uliczek, w magicznym mieście Kraków, w którym po ulicach pływa się gondolą, a nocami obserwuje sny kuzynów i ich nagie ciała zespolone z pościelą. Wnikam w ten świat, pełen Witkacego i Wyspiańskiego, muzyki i strachu, niemocy i nonsensu jakbym to ja szukała bliskich, ratunku w miłości, wyzwolenia w rebelii.
I tylko zapach aksamitek sprowadza mnie z powrotem do brązowej sypialni na poddaszu.
Cicha. Czytam i czytam. I tak się cieszę że cie znalazłam. Jakbym odnlazła na świecie kolejny kawałeczek mojego witraża. Dobrze że jesteś. Bądź nadal.
Dziękuję. Dziękuję za otuchę.