Stało się. Samochód w końcu się rozpadł. Przesiadłam się do komunikacji miejskiej i podmiejskiej. Jeżdżę autobusem, pociągiem, metrem i znów pociągiem. I dużo chodzę. Odkrywam na nowo świat.
Pobudka o 6.00. Czynności zaplanowane, ale bez zbytniego pośpiechu. Mam czas na miłe śniadania z mężem. Razem wychodzimy na autobus, razem jedziemy pociągiem. Rozstajemy się w metrze, życząc sobie dobrego dnia.
Świat poza przestrzenią samochodu odzyskuje swoją wielkość. Cieszę się widokami za oknem wagonu. Patrzę na mijanych ludzi. Lawiruję w tłumie wlewającym się do metra. Czekam na opóźnione pociągi. Modlę się, czytam i kontempluję. Podróż trwa. Ci, którym opowiadam o swojej drodze do pracy, nie chcą wierzyć. Współczująco kręcą głowami. A ja tylko się uśmiecham delikatnie. I idę. Na autobus.
Samych miłych wspomnień z dojazdów do pracy życzę 🙂
Dziękuję!
Gdy jeździłam na studia lokalnym PKP to uwielbiałam przyglądać się ludziom, miejscom, reakcjom. Teraz zostały nogi i auto, bo z dziećmi jazda SKMką Trójmiejską to jazda bez trzymanki 🙂 Pozdrawiam! Magda
Dzieci są oszołomione komunikacją:-) Całe swoje krótkie życie wożone samochodem z miejsca na miejsce są komunikacyjnymi inwalidami: uczą się wsiadania do pociągu, rozpoznawania znaków i symboli informacyjnych na przystankach, czytania rozkładów jazdy, kupowania biletów…:-) Lekcja życia. Z ograniczeń, jakie narzuca samochód, rzadko sobie zdajemy sprawę. A tymczasem auto oddziela nas od rzeczywistości miasta. To ciekawe.