Drzewa

Jest niedziela. Pada deszcz. Chowam się pod ogromnym, zielonym parasolem. Wtulona w szary leżak, okryta ulubionym swetrem koloru lila. Ogrzewa mnie kubek zielonej herbaty z jaśminem. Na kuchence powoli gotuje się zupa pomidorowa. Mąż i dzieci zatopieni w lekturach. A ja patrzę.

Podglądam świat. Zatapiam się w zieleni. Wszędzie przede mną zieleń. Pachnąca deszczem i słońcem zieleń mazurskich drzew i działkowych krzewów. Podziwiam tańczące z wiatrem wysokie świerki, których czubki uginają się w pokłonie nad jeziorem. Zachwycają mnie majestatyczne modrzewie i wysmukłe brzozy. Uspokaja widok potężnych dębów i wspaniałego jawora. Dostrzegam topole, olchy, jesiony i piękne lipy. Czuję woń sosen. Cieszy mnie figlarna jarzębina i jabłoń, która pochyla się nad ziemią. Mruga do mnie śliwa mirabelka. Gdzieś w zakamarkach pamięci odzywa się wspomnienie mirabelkowej uczty, gdy jako dziecko spędzałam wakacje na lubelskiej wsi. Jadło się wtedy jabłka zerwane prosto z gałęzi, żółte śliwki, morwy, które strasznie brudziły ręce, buzie, bose nogi. Agrest pękał w ustach, wiśnie i czereśnie plamiły sukienki, a ostatnie truskawki jadło się prosto z grządek, jeszcze z chrupiącym między zębami piachem.

Uśmiecham się do tych wspomnień. Uśmiecham się do moich dzieci, którym przecież brak takich doświadczeń. Trochę smutno.

Na szczęście jest pyszna herbata z jaśminem. Jest miły w dotyku sweter. Jest prastary Dom zanurzony w zieleni drzew.

Uczę się tych drzew jak zapomnianej kiedyś lekcji.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Drobiazgi. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *