Prastary Dom nad Jeziorem stał się rodzinnym gniazdem. Siedliskiem czterech pokoleń. Stały i niezmienny irytuje i przyciąga. Drażni i wzbudza sentyment. Rozleniwia i motywuje do podejmowania działań.
Przyjeżdżam tu od osiemnastu lat.
Za każdym razem jestem inna. Ja się zmieniam, a Dom trwa. Te same obrazki i makatki na ścianach. Te same sztućce, talerze i kubki. Ten sam widok z okna na górze. Te same porzeczki przy płocie. Ta sama wąska brama. I jezioro ciągle tak samo dzikie, zarośnięte, ciche, zachwycające.
Myślę o Domu z sentymentem. Dom jest bliski, bo gromadzi wspomnienia. Gnieżdżą się wszędzie. Są w ścianach i drewnianych szafkach. W kominie i dachu. W skrzypiącej podłodze i brudnych oknach. Dom pamięta wszystko. Każdą kroplę potu. Każdy uśmiech. Każdą łzę. Każde zbite kolano. Pamięta wakacyjny rozgardiasz. Pamięta ludzi, których gościł choćby na chwilę. Pamięta jagody i porzeczki wdeptane w podłogę. Pamięta napisane tu wiersze, słowa wypowiedziane w złości, czułe spojrzenia. Pamięta noc poślubną i wszystkie inne noce, namiętność, pożądanie, szczęśliwy, spokojny sen.
Dom jest świadkiem. Opuszczony i samotny przez większą część roku trwa niewzruszenie mimo niepogody, deszczu, burzowych nocy, śnieżnych zamieci, wilgoci i suszy. Latem cierpliwie przyjmuje wszystkich pod swój skromny dach, chłonąc wspomnienia kolejnego roku.
Jest więc ten nasz Prastary Dom nad Jeziorem gniazdem. Zjeżdżamy tu wszyscy na wakacje. Z dziećmi i połową dobytku – jak za starych, dobrych lat. Jak w innej epoce. Nie ma w Domu pralki ani zmywarki, nie ma mikrofalówki ani piekarnika z termoobiegiem. Łazienka tylko jedna, skromna. Trzeba oszczędzać wodę. Zasięg też jakiś słaby. Do najbliższego sklepu około 6 kilometrów.
Przyjeżdżamy do Domu, żeby przenieść się w czasie, wejść w inną przestrzeń, inny wymiar. Znajdujemy tu (nie od razu) ciszę wypełnioną ptasim śpiewem. Prawdziwym, oszałamiającym śpiewem setek nieznanych nam ptaków. Znajdujemy spokojną, zadziwiającą toń jeziora, w której zanurzeni płyniemy sennie, patrząc na majestatyczne łabędzie i zabawne kaczki. Jest jeszcze brzęczenie owadów, szelest traw, dalekie odgłosy galopujących koni. I trawa. Wszędzie tylko trawa. Las. Piaszczysta, wąska droga, która wije się niepostrzeżenie między jeziorem a rozległymi polami.
W tym zagubionym trochę Domu odnajdujemy Czas. Czas na czytanie książek, na długie poranki i jeszcze dłuższe wieczory. Czas na pływanie, leżenie, wpatrywanie się w niebo, rozmyślanie o wszystkim i niczym. Czas na grę w badmintona, na obejrzenie głupiego filmu, na wspólne śniadania, obiady i kolacje.
I mimo że chciałoby się Dom ujarzmić, odświeżyć, wyremontować i unowocześnić, to przecież się wie, że Dom zostanie miejscem takim, jakim jest – prastarym, niezmiennym i dobrym. I że będzie się tu wracać przez następne osiemnaście lat. Będzie się wracać na pewno, by odnaleźć choć odrobinę utraconych chwil.
Rozmarzyłam się….
Warto marzyć. Zwłaszcza nad mazurskim jeziorem…