Dom mnie przyzywa. Wabi przytulnością i ciepłem. Mruczeniem ścian. Płomieniem ognia. Szelestem zasłon. Zapachami. W domu się chowam. Wtulam w siebie. Mój brązowy fotel jak azyl chroni mnie przed wszystkim, co okrutne. Niekiedy dom straszy ludzkimi głosami, kłótniami małych istot, niedorosłych jeszcze do tego, by wiedzieć, że słowa ranią, a myśli są jak zmarznięte ptaki.To nic, że czasami chcę uciec z domu. Wiem przecież, że ucieczka moja będzie nadaremna (nie można uciekać od siebie samej). Nie można pójść w przestrzeń miasta i schować się przed własnymi demonami. Próbuję je cierpliwie oswajać, głaskać, ukołysać. Przychodzą jednak dni, gdy wyrastają ponad mnie i dręczą. Ciało wtedy przestaje być moje. Umysł dryfuje. Emocje są jak szklane kamyki z koszyczka Gabrysi. Łatwo się tłuką.
Chowam się w moim domu, w szczebiocie dzieci, w potrzebach i oczekiwaniach. Gubię się w labiryncie sacrum i profanum. (Wcale niełatwo oddzielić jedno od drugiego). Dom jest pełen rytuałów i zaklęć, zaczarowanych przedmiotów, tajemniczych skrytek, niewypowiedzianych modlitw. Gdybyśmy tylko potrafili zatrzymać pędzące myśli, zobaczylibyśmy błyszczące skrzydła aniołów. Zobaczylibyśmy niebo.
Lubię swój dom pachnący szczęściem i świeżym praniem.