Rozpoczęłam właśnie pasjonującą (i trochę sentymentalną) podróż do dawnych lektur. Czas odświeżyć zakurzonych już klasyków, arcydzieła, które zescholaryzowane widnieją na wykazach w podstawach programowych poszczególnych etapów edukacyjnych, czym – niestety – odstraszają i starych i młodych. Książki czytane kilkanaście (a może i ponad dwadzieścia lat temu), jeszcze w domu rodzinnym, w czasach licealnych, na studiach. Lektury ponad wszelką miarę wielkie, niesłychane, które przecież chwytały głęboko za serce, sięgały aż do dna młodzieńczej duszy, wywracały ją, wierciły, układały na nowo. Książki, które czytało się całymi nocami, z zapartem tchem albo takie, które po prostu trzeba było przeczytać, bezmyślnie – do egzaminu. Myśląc o nich wszystkich ze wstydem odkryłam, jak niewiele zostało w pamięci. I poczułam żal, jakbym utraciła część życia. I bunt. I wolę odzyskania tych straconych stronic.
Czytając dawnych mistrzów już jako dojrzała kobieta, przede wszystkim delektuję się słowem i – muszę przyznać – że to właśnie sprawia mi największą chyba przyjemność. Czytam powoli, nie spiesząc się (to coś, czego uczę się od niedawna). Cieszę się lekturą, przewracaniem kartek. Smakuję dialogi. Rozważam czyny bohaterów. Śledzę własne myśli. Medytuję. Snuję refleksje. A wszystko to jest piękniejsze niż mogłam sądzić.
A więc najpierw Kubiaka „Literatura Greków i Rzymian” oraz Bułhakow.