98 złotych

Mam na koncie 98 złotych.

Jest to dla mnie powodem do histerycznego rozbawienia. Jak to możliwe? – pytam siebie. Jak to możliwe, że ja, trzydziestopięcioletnia kobieta, doktor nauk społecznych, świetny pedagog, dobry nauczyciel, mądra matka, niezły wykładowca, itd., itp. , wiecznie zapracowana, permanentnie zmęczona, nieustannie aktywna i myśląca – jestem cholernie biedna?

Nie, nie jestem rozrzutna. Ubieram się przeciętnie. Nie aspiruję do znanych i podziwianych marek odzieżowych. Wystarczy mi torebka za 49, 90 z podrzędnej Galerii Słoneczna lub bazaru wołomińskiego. Nie noszę Nike ani Pumy. Perfumy? Zdecydowanie tanie. Wakacje? W starym domku na Mazurach. Teatr? Kino? Koncerty? Naprawdę rzadko. Jedzenie byle jakie i na szybko. Raczej fast foody niż restauracja. Wyjazdy zagraniczne? Znikome. Średnio 1 na dwa lata (z wielkimi wyrzeczeniami). Jedyne, do czego muszę się przyznać, to słabość do książek. Tak, te kupuję bez umiaru. Dużo i często. Tym się karmię.

Uświadomiłam sobie właśnie, że to już tak będzie. Że nie mam co liczyć na „dorobienie się” czegoś w życiu. Że już nic nie uciułam. Że od pierwszego do pierwszego. Że wciąż będzie brakować na wszystkie ważne potrzeby. Że nie zrobię wielkiego remontu i że mieszkanie będzie ciągle niedokończone, nie unowocześnione, nie odmalowane, nie dopieszczone. Że samochód w końcu rozpadnie się któregoś dnia i wtedy przesiądę się do autobusu albo pożyczę rower od mamy. Że Grecję, Hiszpanię i Stany zwiedzę palcem po mapie. Że ciuchy będą z secondhandu, a w ogrodzie nie stanie nigdy piękna altanka. Że nie kupię córkom samochodów ani tym bardziej mieszkania, a na nową drogę życia dam im garść mało przekonujących rad i wskazówek. I że absolutnie nigdy nie nauczę się pracować po to, żeby zarabiać.

Uświadomiłam sobie tę patologiczną swoją ułomność i zadziwiłam się nad strukturą własnej osobowości. Struktura ta bowiem skonstruowana jest wokół archetypu poświęcenia i służby. Skąd taki archetyp? Skąd tak głęboko zakorzenione przekonanie o konieczności służby, o tym, że wartość pracy leży w patriotycznym poczuciu obowiązku działania na rzecz innych, aktywności dla lepszego jutra? Czy to przykład dziadka Mariana, klękającego codziennie rano przed obrazem Matki Bożej w przedpokoju i modlącego się na głos o dobry dzień? Dziadka, który szedł potem do heroicznej pracy w polu, w gospodarstwie z poczuciem prawdziwego powołania? Dziadka, w którym coś mnie zachwycało i przerażało jednocześnie, a czego nie potrafiłam wtedy – jako dziecko – nazwać. Teraz po latach wiem już, że była to po prostu miłość. Miłość do ziemi, do kraju, do żony i dzieci. Taka chłopska, prawdziwa i prosta miłość, która każe służyć innym.

A może to pulsujący we mnie obraz zmęczonej matki, spracowanej, próbującej wciąż od nowa każdego dnia, chwytać umykające nitki rodzinnej wspólnoty? Jej szara z przemęczenia twarz, zbolała i taka smutna. Codzienne wysiłki, by życie stawało się znośniejsze? Tytaniczne poświęcenie, bo po prostu, zwyczajnie TAK TRZEBA.

Może wreszcie doświadczenie hospicjum? Ciszy i trwogi śmierci? Efemeryczności życia, które – jak motyl – niełatwo złapać, a trudno zatrzymać? Wcześnie zdobyte przekonanie o pięknie ludzkiego losu i służbie, która jest esencją życia, która tak naprawdę – jako jedyna – nadaje wartość wszystkiemu? Od której przecież wszystko się zaczyna – wszystko, co dobre i szlachetne.

Może Babcia? Poznana już w dorosłym życiu. Całkowicie zorientowana na innych, najbiedniejszych, wyrzutków. Aż do irytacji, do końca gotowa zawsze pomagać.

Z zadziwieniem porządkuję te najważniejsze wspomnienia, dalekie i bliskie, dawne i świeże. We wszystkich nich ludzie wspaniali, autorytety. Ci, którzy zawsze myśleli o innych i dla nich dokonywali zmian, dla nich mocowali się z rzeczywistością, dla nich – żyli.

A więc to te doświadczenia, które niosłam w sobie od dzieciństwa, doświadczenia, które nie do końca ceniłam i umiałam rozpoznać, stały się fundamentem mojego prometeizmu. Żałosne to i dumne zarazem. Jakoś tak się dziwnie składa na tym naszym świecie, że praca społeczna nie przynosi profitów. Że ci, co mądrzy i dobrzy, niewiele mają na koncie bankowym. A więc należy przyjąć to jako zasadę bytu? Zasadę egzystencji? Nie sprzeciwiać się. Nie unosić się honorem i ambicją. Wstawać uparcie rano. Znosić upokorzenia, wysłuchiwać pretensji, ratować co się da, robić swoje, działać i myśleć,wychowywać siebie i innych na lepszych ludzi. Z nadzieją, że dzięki temu świat się kiedyś zmieni. I będzie, choć odrobinkę, piękniejszy.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Drobiazgi. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *