Godzina 18.00. Wchodzimy do domu. Z plecakami (dlaczego te dziecięce plecaki są takie ciężkie?!), z zakupami, torbami, laptopami, zmęczeniem. Dziewczynki mówią jedna przez drugą. Pozwalam sobie nie słuchać. Rozpakowuję zakupy. Wstawiam wodę. Krzątam się, nerwowo patrząc na zegarek. Już tak późno! A tyle jeszcze do zrobienia!
Delikatny, dobry uścisk ramion Piotra. Chodź, przytul się na chwilkę. Zmęczona? Bardzo Cię kocham. Wtulam się w jego ciepło. Przyjmuję pocałunki. Trwam w nim. Bezpieczna. Najdroższa. Jakbym dotarła wreszcie do celu.
Ja też chcę! Łucja wciska się pomiędzy nas. Za nią Gabrielka. Śmiejemy się. I już jest dobrze.
Między wysyłaniem dzieci do mycia, sprawdzaniem lekcji, odbieraniem telefonów, szykowaniem kolacji, rozmawiamy. O tym, co się zdarzyło. O tym, co nas martwi. O tym, co będzie jutro.
19.00. Dzieci umyte. Siadamy do stołu. Pobłogosław Panie nas i te dary, które z Twojej Boskiej Opatrzności spożywać będziemy… Przed nami pół godzinki bycia razem. Dzieci opowiadają, żartują, zadają pytania. Chwalimy się sukcesami. Smucimy porażkami. Pocieszamy w zmartwieniach. Dajemy sobie nadzieję.
Wreszcie wspólnie sprzątamy ze stołu. Dziewczynki (dosyć głośno i wesoło) myją zęby. Uśmiechamy się do siebie z Piotrem, słuchając ich rozmowy. Ręce grzeją się na kubku ciepłej herbaty. Te kilka minut… kilka spojrzeń…kilka myśli…Bądź uwielbiony Boże w rodzinie, którą mi dałeś.
Klękamy do modlitwy wieczornej. Ojcze nasz, któryś jest w niebie…
A kto mi dzisiaj będzie czytał? Ja – mówi Piotr. Poczytam ci Tapiego. I uśmiecha się tak, jak tylko tata potrafi. Ale przyjdziesz mnie jeszcze przytulić? Oczywiście, że przyjdę.
20.15. Dzieci przytulone, ukochane, pogłaskane, ucałowane. Światła zgaszone. Włączam cichutko E. Fitzgerald. Nastawiam zmywarkę. Przygotowuję herbatę. Daję sobie 15 minut.
20.30. Siadam do pracy. Odsuwam zmęczenie i irracjonalną niechęć do szkoły, o którą muszę dbać. Otwieram notes. Oddzielam sprawy pilne od ważnych. Odgradzam się od domu. Od przestrzeni szczęścia. Wracam do spraw codziennych. Umysł pracuje wolniej. Oczy są mniej uważne. Ręce zmęczone. Kręgosłup sztywnieje z bólu.
23.30. Zamykam komputer. Cichutko wchodzę do łazienki. Szybki prysznic. Piotr rejestruje moje przyjście zaspanym mruknięciem. Wtulam się w jego ciepłe, pachnące ciało. Westchnienie bólu i ulgi, gdy głowa dotyka poduszki. Kręgosłup najwyraźniej zdziwiony tą nagłą zmianą pozycji – nie chce uwierzyć. Boli. Ból rozlewa się od szyi, przez plecy, pośladki, biodra. Zamykam oczy. Sen przychodzi natychmiast. Jeszcze tylko ostatnie słowa przelatują w myśli: Niech serca nawet uśpione prze sen czuwają przy Tobie…