Nieszpory

W świetlicy jeszcze sporo dzieci. Łucja czyta. Zaszyta w kącie sali. Duszno. Nadchodzi ból głowy. Ten przejmujący. Od którego chce się płakać i krzyczeć. Cześć córeczko. Zbieraj się kochanie. Jedziemy do domu. Dziewczynka flegmatycznie podnosi się z miejsca. Rozpoznaję na jej twarzy ten moment złości, gdy człowiek wyrwany z lektury, pragnie jak najszybciej do niej wrócić. Czy na tym właśnie polega wychowywanie? Na wyrywaniu człowieka ze światów innych, odległych, drastyczne sprowadzanie go do nudnego TU I TERAZ?

Mamooo… jestem taka głodna. Boli mnie głowa. A Zosia dzisiaj bez przerwy mi dokuczała!

Odsuwam myśli. Ignoruję ból i zmęczenie. Nastrajam się cała na DZIECKO. Słucham. Kiwam głową. Parafrazuję ze zrozumieniem. Cierpliwie. Łagodnie. Podaję kurtkę. Wiążę szalik. Przytulam. Gotowa? To chodźmy po Gabi. W odpowiedzi nieartykułowane mruknięcie. Wychodzimy. Orzeźwiający chłód powietrza. Tak bardzo brakuje mi powietrza. Co się ze mną stało, że moim największym marzeniem jest długi, bardzo długi spacer? I cisza.

W przedszkolu brudno. Na podłodze błoto. Niedobrze. Zaduch. Niezdrowy zapach ciężkiego powietrza, obiadu, pasty do zębów i czegoś jeszcze trudnego do zidentyfikowania. Gabrysiu, dzień dobry. Chodź, kochana. Uśmiech. Pamiętaj o uśmiechu.

O nieee! Mamoooo, czemu przyszłaś tak wcześnie?! Chcę się jeszcze pobawić! Fala złości. Powstrzymuję ją, ale ton jest już stanowczy. Mała jest czuła na moje tony. Wychodzi sprawnie. W głowie pulsuje ból. Nie wytrzymam. Muszę stąd wyjść. Zamiast tego luzuję szalik na szyi, rozpinam płaszcz. Uśmiecham się. I słucham drugiej wersji mijającego dnia.

Pani dyrektor? Mogę zająć chwilkę? Chciałam tylko spytać…

Mam ochotę krzyczeć. Odwracam się uprzejmie. Z żalem patrzę, jak nieuchronnie odchodzi ta chwila macierzyńskiej uwagi. Dzieci posłusznie milczą. Rozmawiam.

Godzina 17.00. Wychodzimy. Wracamy do domu. Samochód. Dzieci zmęczone i głodne (dziś był niedobry obiad) siedzą apatycznie. Skupiam się na drodze. Skręcam do sklepu. Dziewczynki wloką się za mną. Szybkie, nieprzemyślane zakupy. Byle coś mieć na kolację. Kolejka do kasy jest ponad moje siły. Wzbiera furia. Panie, tylko to mogę ci dzisiaj dać.

Zakupy w bagażniku. Ostrożnie manewruję na ciasnym parkingu. Przy wyjeździe korek. 17.30. Dzwoni telefon. Cześć kochanie! gdzie jesteś? Wychodzisz ze sklepu? To może po mnie przyjedziesz? Będę za 5 minut. Tak, oczywiście. Przyjadę. Po twarzy spływają mi łzy. Włączam kierunkowskaz. W stronę stacji.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Liturgia godzin. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.