Jutrznia

6.00 rano. Budzik Piotra. Ledwie rejestruję nieprzytomnym wzrokiem, że wstał. Krząta się po sypialni. 6.30. Wstawaj, kochanie! Wychodzę. Dobrego dnia. Jeszcze pocałunek. Przewracam się na drugi bok. Zakrywam głowę kołdrą. Nie mogę wstać z łóżka. Całe moje obolałe, zmęczone ciało krzyczy: nie! To za mało! Za mało odpoczynku. Sił brak. Głowa boli. Dzwonek telefonu. Dźwięk spokojny, delikatny, a jednak drażniący. Boże, pozwól odpocząć. Pierwsze smsy. Pierwsze kłopoty dnia codziennego. Próbuję ignorować, ale wpijają się w mózg. Świdrują. Córeczka w radosnych podskokach, uśmiechnięta, wyspana, cudowna. Snem jeszcze pachnąca. Wstawaj, mamusiu, wstawaj. Już dzień! Uśmiecham się, bo inaczej nie można. Zmuszam się, żeby wstać. Dziewczynka chodzi za mną. Może włożysz dziś sukienkę w kropki? Proszę, proszę, proszę! Świergoczący wróbelek, który nie przestaje mówić. Wykonuję czynności jak robot. Zimna woda na twarz. Szybki makijaż. Żelazko. Naciągam rajstopy. Spódnica. Bluzka. Widzę zawód na twarzy dziecka. No cóż, może jutro będą kropki?

Schodzimy na dół po drewnianych schodach (jakie one brudne! – trzeba posprzątać przed weekendem). Wstajemy, wstajemy, już późno, skarbie. Starsza córka przeciera oczy. Jest sprawna. Ubiera się szybko, czesze. Przygotowuję śniadanie dla dzieci. Miska, mleko, płatki. To podgrzać. Tu zalać. Tam wstawić. Dzieci jedzą. Co chwila zerkam na zegarek. Pakuję kanapniki. Wlewam herbatę do termosów. Popędzam, pośpieszam. Wydaję polecenia. Spakuj plecak. Schowaj termos. Popraw bluzkę. Umyj zęby. Załóż buty. Weź szalik. Odstaw kubek. Odsuwam od siebie ból głowy. Nie myślę. Funkcjonuję. Dzieci gotowe. Zgarniam swoje rzeczy. Jeszcze laptop. Telefon. Spojrzenie w  lustro. Znów zapomniałam o śniadaniu dla siebie. Znów będę głodna. To nic. 8.00. Opuszczam dom. A tak pragnę w nim zostać.

Panie, pośpiesz ku ratunkowi memu…

 

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Liturgia godzin. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.