Kuracja dla faraona z parabolą w tle

W dwudziestym trzecim rozdziale „Faraona”, fascynującej powieści Bolesława Prusa o mechanizmach władzy i upadku państwa, znajduje się piękna w swojej prostocie scena teologiczna, którą porównać można do biblijnych przypowieści. Cóż się dzieje? Stary faraon, Ramzes XII, jest chory. Powiada, że nadszedł dla niego czas, aby opuścić ziemski padół i wrócić do ojca, boga Amona-Re. Kapłani jednak błagają władcę, by poddał się leczeniu, na co faraon łaskawie się godzi. Rozpoczyna się kuracja, dla nas – w XXI wieku – co najmniej dziwaczna, wywołująca niesmak i skrzywienie ust. Na początku jednak nie jest jeszcze aż tak paskudnie: Ramzes XII zostaje wyniesiony do ogrodu z drzewami iglastymi, w którym służący karmią go obficie „siekanym mięsem, rosołem, mlekiem i starym winem”. Gdy te zabiegi nie przynoszą pożądanych skutków, kapłani podają władcy świeżą krew cieląt poświęconych bogu Apisowi. Faraon słabnie z dnia na dzień.

Bezradni opiekunowie i lekarze faraona, w przypływie rozpaczy poproszą o konsultację złego kapłana boga Seta. Ten zaleci kurację, która nawet u najwyższych dostojników egipskich wywoła zdumienie i niedowierzanie. Nie na długo jednak. Szybko zaczną dyskutować nad najlepszym sposobem realizacji zaleceń czcigodnego konsultanta, który radzi, aby faraon codziennie wypijał kubek… świeżej krwi niewinnych, egipskich dzieci.

Na szczęście władca jest na tyle przytomny, by kategorycznie odmówić takiej kuracji. „Krokodyl nie pożera swoich małych, szakal i hiena oddaje życie za swe szczenięta,
a ja miałbym pić krew egipskich dzieci, które są moimi dziećmi?…” – powie wzburzony Ramzes, a kapłan Seta padnie ze strachu na twarz i błagać będzie o przebaczenie.

Ostatnią deską ratunku jest babiloński kapłan, który w małym, pustym pokoju, zwrócony na wschód, dokona tajemniczego obrządku nad faraonem. Według słów Beroesa z Babilonii władca odzyska zdrowie, gdy odnajdzie człowieka, którego modlitwy docierają do tronu Najwyższego. Wbrew pozorom wcale nie jest to takie łatwe. Ludzkie modlitwy – pokaże arcykapłan – są jak ptaki, które wznoszą się w przestworza. Są jednak tak sprzeczne ze sobą, że w drodze do boga zbijają się nawzajem, strącają i spadają z powrotem na ziemię. Żadna nie dociera do celu.

W iśćie nadzwyczajny sposób, patrząc w czarną kulę, faraon zobaczy cały swój kraj i każdego Egipcjanina, który się modli. Zobaczy każdą modlitwę, jak najpierw leci ku górze, a potem spada trącona skrzydłem innego ptaka. „I tak na całym świecie panowała rozterka. Każdy chciał tego, co lękiem napełniało innych; każdy prosił o własne dobro, nie pytając, czy nie zrobi szkody bliźniemu.”

Jak smutne to i jak prawdziwe! Chciałoby się zapłakać nad tym naszym ludzkim losem, nad pragnieniami, w których tyle egoizmu i trwogi…

Co się stało z faraonem? Na koniec swojej duchowej wędrówki ujrzał jedną modlitwę, która uniosła się i wzleciała do stóp Amona. Była to modlitwa małego chłopca, żyjącego z rodzicami gdzieś na pustyni w nędznej lepiance. W swojej prędkiej modlitwie (bo tyle psikusów do zrobienia na dworze) dziecko dziękowało za mamę i tatę, za Nil i chleb, za niebo i ziemię. ” I jeszcze co?… Aha, już wiem!… I jeszcze dziękuję ci, że tak pięknie
na dworze, że rosną kwiaty, śpiewają ptaki i że palma rodzi słodkie daktyle. A za te dobre
rzeczy, które nam darowałeś, niechaj wszyscy kochają cię jak ja i chwalą lepiej ode mnie,
bom jeszcze mały i nie uczyli mnie mądrości.” Matka zgani synka za tak nieporadną, nieskładną modlitwę, a chłopczyk czym prędzej wybiegnie z chatki, by bawić się w piachu pustynnej ziemi.

Tymczasem faraon ujrzy w magicznej kuli, jak na słowa tej modlitwy potężny Amon otwiera oczy i wysyła na świat promień szczęścia, i jak wszyscy, i wszystko zatapia się na chwilę w nieskończonym spokoju…

Opowieść ta stanowi dla mnie coś w rodzaju wielkiej paraboli mówiącej o mocy, jaką posiada każdy człowiek. Tą mocą jest wdzięczność. Taka zwyczajna, codzienna wdzięczność. Za słońce i za deszcz. Za to, że śpiewają ptaki i nadchodzi wiosna. Za to, że jesteśmy zdolni do miłości. Że jabłonie rodzą jabłka, soczyste i pyszne…

I pomyśleć, że tak wiele, tak ogromnie wiele jest powodów do wdzięczności w jednej tylko godzinie naszego życia. Czyż to nie jest cudowne?

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Mistrzowie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *