Siatka na motyle

Dzisiaj się zatrzymałam. Nie planowałam tego. W nocy, gdy znów próbowałam oswoić demony, projektowałam nadchodzący dzień. Miał być pełen krzątaniny, spraw i sprawek, decyzji i rzeczy, które się robi. Zbagatelizowałam dreszcze i uczucie chłodu po niedzielnej bitwie z lodami i burzą. Zbagatelizowałam komunikaty, które wysyła do mnie moje niestrudzone ciało.

Tryb zadaniowy to w ogóle bardzo frapująca przypadłość. Jest jak siatka na motyle wyciągnięta wysoko, zawsze w gotowości, żeby złapać coś, co jest kruche i delikatne i ulotne jak mgła. A potem dumni, zmęczeni, skrupulatnie układamy skrzydełka złapanych chwil w odpowiednich szufladkach. Te najpiękniejsze z naszych motyli będą się kurzyć za szybą.

Zdumiewa mnie, jak łatwo było powiedzieć: słyszę cię, Ciało, rozumiem Cię ciało, kocham. Nie znalazłam potrzeby walki, zaprzeczania, udowadniania, że to nic, że samo przejdzie. Nie. Słyszę Cię. Wiem, czego ci potrzeba. I zamierzam Ci to dać.

Zatem rano zostałam w łóżku, akceptując bolące gardło, cieknący nos i pulsowanie w prawym uchu. Wzięłam aspirynę. Opatuliłam się szalikiem i grubym kocem, zrobiłam herbatę w dużym kubku. Z miodem, cytryną i imbirem. Ciało jest mi wdzięczne. Rozgrzane i zaopiekowane cudownie współpracuje z umysłem. Rozpływam się w błogim cieple niebieskiego pledu.

Dziś nie łapię motyli. Po prostu je podziwiam z lekko przymkniętymi oczami.

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Drobiazgi. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *