Na chwilę zostałam sama w mazurskim domku. Cisza. W niej oszałamiający śpiew ptaków. Pianie koguta. Lekki szum liści poruszanych wiatrem. Dalekie, bardzo dalekie odgłosy aut. A znad jeziora niesie się głos dzieci.
Co roku na parę dni przyjeżdża kilka dziewcząt. Koleżanki moich córek – tak jak one – mają różne temperamenty, charaktery, potrzeby, doświadczenia. Są w różnym wieku, z różnych rodzin, z różnych domów. Łączy je teatr.
Zaczęło się kiedyś od dziecięcego pragnienia zabawy, tworzenia, ekspresji. Mamo, pomożesz nam? – zapytały wtedy moje córki. Miały niewiele lat i pomysł na bożonarodzeniowe przedstawienie. Pomogłam. Trzeba było stworzyć scenariusz i scenopis, rekwizyty, dekoracje, stroje… Trzeba było przeprowadzić szereg prób i przygotowań. Premiera odbyła się pewnego grudniowego wieczoru. Jadalnia przeszła metamorfozę i stała się zarówno betlejemską grotą jak i współczesnym centrum handlowym. Dziewczyny nauczyły się techniki stop-klatki. Stworzyły dzieło, które na zawsze zapadło nam w pamięć. W salonie ustawiły wszystkie krzesła, jakie znalazły w domu. Zaprosiły gości: rodziców, dziadków, koleżanki i kolegów. Z dziecięcego pomysłu zrodził się projekt, który trwa do dziś.
Po pierwszym przedstawieniu przyszło kolejne, potem następne i następne. Spontaniczna zabawa w teatr przerodziła się w regularne zajęcia. Ktoś podarował nam piękne, stuletnie kukiełki. Ktoś inny zaprosił do Teatru Narodowego. Grono dzieci zafascynowanych przedstawieniami zaczęło się powiększać.
Latem trwają wakacyjne warsztaty teatralne, wśród zielonych drzew, nad dzikim Jeziorem Mielno. Mieszkamy wspólnie w małym, drewnianym domku. Niektórzy muszą spać na podłodze, bo łóżek mało. Posiłki trzeba przygotować samodzielnie. Tak samo wszystko, co potrzebne do inscenizacji. Niewielkim kosztem, bardzo skromnie, amatorsko powstaje kolejne wspólne dzieło dziewczynek z grupy teatralnej KTO.
Ja tylko prowadzę. Spinam działania wielką klamrą jak pranie. Instruuję i pomagam. Słucham pomysłów. Skłaniam do szukania nietuzinkowych rozwiązań. Pobudzam i motywuję. Uczę, jak pracować razem, by odnieść sukces. Towarzyszę w mozolnym procesie szlifowania drobiazgów.
Znów, po raz kolejny, zadziwia mnie dziecięca ciekawość świata, zmysł piękna i artystycznego porządku, kreatywność i inicjatywa. I mimo że przecież wiem wiele o dzieciach, zaskakuje mnie otwartość ich umysłów, zdolność odczytywania symboli, tworzenia nastroju, współdziałania, żywiołowa radość z bycia razem.
Patrzę i dumam nad tym, jak teatr zmienia te dziewczyny. Jak rozkwitają na scenie, jak przełamują nieśmiałość, jak szybko chłoną słowa, ruchy, gesty, uwewnętrzniając je tak, że same stają się odmienione przez sztukę. Jest w tym jakieś niewyobrażalne piękno Bożej mocy, tajemniczej siły, która na chwilę przenosi człowieka w świat inny, lepszy, pełen cudów i metafizycznych doznań.
Mam wrażenie, że to nie ja uczę je teatru, ale one mnie.