Jeszcze zupełnie do niedawna ogromnie ceniłam pracę. Naprawdę wierzyłam, że praca uszlachetnia człowieka i że w życiu kobiety jest miejsce na ciekawe hobby, życie towarzyskie, pasjonującą pracę, rozwój osobisty, rodzinę, dom, macierzyństwo, itd. I że wszystko to można połączyć, pogodzić ze sobą, a tym samym osiągnąć harmonijne szczęście. Wystarczy tylko dobra organizacja. Świetna logistyka. I doskonałe zarządzanie czasem swoim i rodziny.
Nic bardziej mylnego.
Od czasu do czasu wpada mi w ręce książka napisana przez jakąś niezwykle spełnioną mamę, która odkryła sekret idealnej symbiozy pracy i życia rodzinnego. Czasami też słucham wywiadu lub nagrania rozmowy z inną szczęśliwą kobietą. I ona także wie, jak umiejętnie kierować swoim rozwojem, dbać o dzieci, męża, dom i jeszcze na dodatek spełniać się zawodowo, prowadząc – dajmy na to – świetnie prosperujący biznes. W największą frustrację jednak wbijają mnie kobiety, które – będąc menadżerami, dyrektorami, kierownikami w korporacjach lub bankach – angażują się jeszcze w charytatywną działalność na rzecz Trzeciego Świata lub dożywiania dzieci. Oczywiście, mając przy tym wszystkim cudownego męża, dobrze wychowane pociechy i zadbany dom.
Po kilkunastu latach małżeństwa, wychowywania dzieci i zaangażowania w pracę zawodową, naukową i społeczną wiem już dzisiaj, że przychodzi taki moment, kiedy kobieta musi dokonać wyboru. Bo nie może zrobić wszystkiego. Choćby nie wiem, jak bardzo się starała.
Wciąż od kilku miesięcy zadziwia mnie wybór, którego dokonałam.